"Klub górski na Bałkanach i nie tylko… ''
Zbliża się przerwa majowa. Klub górski Olimp jak co roku rusza na podbój nieznanych rejonów. Tym razem postanowiliśmy zaatakować dziewiczy rejon Bałkanów. Maglic, Deravica, Durmittor i Olimp miały stanowić gwóźdź programu naszego wypadu.
Z lekkim poślizgiem czasowym (około 4 godziny) w piątek 28.04.2006 ruszyliśmy po kolejną dawkę niezapomnianych wrażeń.
Noc ( dzień ) pierwsze… "A droga długa jest.." oj długa, długa.
Zanim dotarliśmy do Tjentiste- miejsce wypadowe na Maglić- najwyższy szczyt Bośni i Hercegowiny po drodze było ekspresowe zwiedzanie Zagrzebia. No i oczywiście nie obyło się bez przygód jedno auto na granicy odmawia posłuszeństwa- 2 godziny uciekaja, 2 koła do wymiany w nocy o 24- przymusowy nocleg ... :) W niedzielę ok. 12 docieramy do Tjentiste, gotowanko na łonie natury, szybkie pakowanko i w góry.
Nikt niestety jeszcze z naturą nie wygrał. Mgła i pada, pada i jeszcze raz pada...czyli nici z ataku na szczyt- tak mija dzień drugi.
No ale Polak uparty jest. Postanawiamy spróbować zdobyć Maglic od drugiej strony -serbskiej. Więc zwijamy menele i w drogę. Po raz kolejny śpiewamy pod nosem :"a droga długa jest"... :) Nasi kochani bracia- Serbowie zafundowali nam remont mostu i objazd w postaci 150 km. A drogi w Serbii to nie autostrada w Austrii o czym zdążyliśmy się przekonać skracając sobie wycieczkę do Mrjatinje ( nigdy nie zapomnę tych okropnych dziursk oczywiście niewidocznych w nocy).
Dzień trzeci…
Około 11:00 docieramy do Mratinje- kolejna baza wypadowa na Maglic. Wspinaczka samochodem polną drogę to nie lada wyczyn (Nosu pali gumy żeby wjechać na koniec wsi a reszta ekipy z całym ekwipunkiem rusza pieszo za nim).
Serbowie to bardzo gościnny naród o czym mogliśmy się przekonać.
Jeszcze dobrze nie zaparkowaliśmy samochodu na podwórku miejscowego gospodarza, a tu na stoliku leje się rakija. Jest poniedziałek a pogoda nie jest naszym sprzymierzeńcem. Ciągle pada i pada....:( Nie tracąc czasu zabieramy się do nauki serbskiego (chwala- dziekuję , prawo- prosto , gora- góra, rakija- rakija: itp.) Prywatnym nauczycielem jest córka gospodarzy u których nocowaliśmy na podwórku. Robimy krótki wypad aby rozeznać się w terenie , wracamy , kolacja i spanko.
Dzień czwarty…. godz. 5.00 pobudka! Wita nas piękny wschód słońca i ... w góry. Na początku spacerkiem idziemy sobie po ścieżkach leśnych. Po około 40 min zaczynamy przebijać się przez "serbskie leśne chaszcze" ( nikt nie mówił że będzie łatwo :) Kolejne 2 godziny to żmudne podchodzenie granią w śniegu na przemian z trawersowaniem po kamolach ( niech je ... ech ). Po 2 godz. walki ze śniegiem (kochane skorupy co ja bym bez was zrobił :) docieramy do przełęczy i dookoła rozpościera się przepiękna panorama na okoliczne szczyty. Dalej krajobraz przypomina Tatry Zachodnie: zielone granie dominują i wyznaczają dalszą drogę naszej wędrówki na Maglić. Jedno, drugie podejście i …szczyt ( przynajmniej tak nam wyszło z naszych obliczeń). No to jak szczyt to robimy foty, podziwiamy bajeczne dookoła widoczki (a było co bo bezchmurne niebo sprawia że widoki zapierają dech w piersiach). Jeszcze chwila leżakowania na zielonej trawce :) i … prezez mówi: "chodźcie zobaczymy jeszcze co jest dalej…" Ku naszemu zdziwieniu w oddali widnieje granica państw: Bośni i Serbi i na granicy szczyt a na nim flaga.
Ta góra jest naprawdę uparta!
Od strony Tjentiste nie sprzyjała nam pogoda i nie było mowy o ataku, dalej zapadnięty most, "żółta międzynarodowa serbska droga". Wszystko było przeciwko nam. Ale nie dajemy za wygraną. Ubieramy uprzęże, związujemy się liną i … dalej na Maglic. Po około 30 min osiągamy upragniony cel.
Jest godz. 13, po prawie 6 godz. "bojów" Klub górski Olimp jest na najwyższym szczycie Bośni i Hercegowiny- Maglić (2386 m n.p.m)- to już fakt!!!
Tradycyjnie robimy parę pamiątkowych fotek i …trzeba wracać bo pogoda w górach zmienia się jak w kalejdoskopie a na horyzoncie ciemne chmury . W drodze powrotnej czekają na nas same atrakcje :) "Gwoździem programu" drogi powrotnej okazały się tzw. "dupozjazdy" i to nie byle jakie- dobre 130 metrów. Do naszych serbskich gospodarzy docieramy o 16. Nosu jeszcze dobrze nie zdążył ochłonąć po całym dniu wojaży a gospodarz znów próbuje nas uraczyć swymi trunkami….my oczywiście stawiamy opór i kosztujemy tylko doskonałego soku z aronii.. Nawet nie zdążyliśmy zdjąć butów po wędrówce a tu zaczyna padać (oj byłoby nieciekawie gdybyśmy świętowali zdobycie szczytu nieco dłużej). Jest wt 2.05.2006 - jeszcze raz odnotujmy : Klub Górski Olimp dołącza do Korony Europy najwyższy szczyt Bośni i Hercegowiny - Maglic 2387 mnpm. (okrzyki radości: uuuuuuaaaaa:). Po krótkim posileniu się dziękujemy gospodarzom , pakujemy się ruszamy w dalszą drogę. Teraz obieramy kierunek Olimp!!! Po drodze planowaliśmy podjechać pod masyw Durmitoru (drugiego co do wielkości na świecie kanionu) ale niestety droga okazała się nieprzejezdna -kule śniegu na środku drogi - kolejny hit serbskich dróg .Mijamy Niksic ( tu przymusowy nocleg ) dalej Podgorice, rejon Kosowa, Skopje, Katerini i dojeżdżamy do Litohoro- greckie "Zakopane". Wjeżdżając na rejon Kosova otrzymujemy dodatkowe karty- przepustki dzięki którym możemy poruszać się po tym obszarze. Podczas całej drogi od Bośni widocznych śladów po wojnie raczej brak… no może poza spalonymi autami wzdłuż dróg, zniszczonymi budynkami, pociągami leżącymi na skarpach, opuszczonymi domami, kulami w ścianach itp. Przy drodze mijamy wiele małych cmentarzy a w zasadzie samych nagrobków i tablice informujące o siedzibie poszczególnych obozów wojsk francuskich, niemieckich itp. Uderza dodatkowo duży kontrast mianowicie obok starych domów stoi mnóstwo nowych pięknych willi. Bośnia, Serbia to naprawdę piękne kraje. Dziewicze tereny ,natura nieskażona cywilizacją, piękno i prostota życia Natomiast przejeżdżając przez Skopje odnoszę wrażenie że Macedończycy to naród brudasów: mnóstwo śmieci i syfu na ulicy (mój pokój w akademiku w porównaniu do tego miasta to "obiekt czystości doskonałej" :) hehe. Po całym dniu podróży dojeżdżamy do Litohoro- a stąd pniemy się do Prioni- jedno z miejsc wypadowych na Olimp.Czyli dzień piąty minął nam raczej w klimacie podróży.
Dzień szósty…
Klub Górski Olimp szykuje się na podbój …Olimpu : góry, którą powinniśmy chyba zdobyć jako pierwszą, a tu skubana tyle lat się uchowała Wyruszamy na podbój mitycznej góry o godz. 7.00 .
Mgła otacza nas dookoła. Początkowo szlak wiedzie leśną ścieżką. Spacerek leśną ścieżką zajmuje nam około 2.30h. Powiem szczerze jestem nieco zaskoczony, że tak gładko nam na razie idzie. Ale nie chwal dnia przed zachodem słońca. Zaczyna się śnieg i typowe warunki zimowe (jest w prawdzie maj ale w końcu jesteśmy w wysokich górach :) W oddali pojawia się schronisko , które dostrzegła Ala.
Oj powiem wam ciężko nadążyć za tą kobietą- malutka, niepozorna a kondycja jak u Korzeniowskiego. Trawersujemy w jego stronę przez pole śnieżne. Docieramy w końcu do schroniska Oaymnosa, które znajduje się na wysokości 2100 m n.p.m i mgła, mgła i jeszcze raz mgła - specyficzny klimat, który powstaje przez niedalekie położenie od morza. Tak tu jest ponoć codziennie W naszym przypadku też się sprawdza- niestety. Krótki odpoczynek i w drogę…tylko którędy, bo widoczność jest tragiczna. Szlak nam się urwał i idziemy "w ciemno". Nosu przeciera szlak a śniegu jest po kolana. Idziemy tak na oślep i idziemy i idziemy i końca nie widać ( w pewnym momencie musze się przyznać że zwątpiłem ). Po godzinie błądzenia wychodzimy na jakąś ścieżkę i przed nami widnieje drogowskaz ( Skolio (2912m n.p.m)- drugi najwyższy szczyt masywu Olimpu i Mitikas (w tłumaczeniu na język polski- nos) (2917m n.p.m)- najwyższy szczyt masywu Olimpu kierunek w lewo. No to jesteśmy w domu pomyślałem . Trzymamy się szlaku i pniemy się w górę. Na zmianę trochę śniegu i kamoli wita nas na szlaku.
W pewnym momencie matka natura zafundowała nam takie wrażeń, których z pewnością nie zapomnę do końca życia. W ciągu 15-20 sekund nagle cała mgła opada, słoneczko wychodzi i jest bezchmurne niebo (takiego żywego i intensywnego koloru niebieskiego nieba nigdy jeszcze nie widziałem) i jesteśmy nad chmurami.
Niesamowite uczucie. Warto było przemierzyć taki kawał drogi z Polski żeby czegoś takiego doświadczyć. Poczuliśmy się jak bogowie. Chyba Zeus zaczął byś łaskawy dla nas i Óros Ólimbos staje przed nami otworem. Faktor 30 na twarz i atakujemy. Dookoła podziwiamy piękne szczyty przykryte białym puchem, a w oddali morze. Widzimy również szczyt.
Pytanie tylko: czy to Skolio czy Mitikas?
Po około 1h żmudnego "tyrania w śniegu" stajemy na wierzchołku szczytu, lecz nie wiemy którego.
Wpisujemy się do pamiątkowej księgi, która tam się znajdowała, obowiązkowo pamiątkowe foty i tu
UWAGA na wysokości 1912 mnpm przez prezesa zostaje mianowany nowy prezes Klubu, mówiąc dokładniej Pani Prezes.
Po raz pierwszy w historii Klubu tę funkcję obejmie kobieta- Alicja Sidor Zeusie tylko Ty jeden wiesz co to będzie …
Wracając do szczytu…Z mojego doświadczenia wiem, iż księgi znajdują się na najwyższych szczytach państw, więc na początku jesteśmy przekonani że stoimy na Mitikasie, lecz niedaleko widzimy jak się nam wydaje nieco wyższy szczyt. Zaczynamy schodzić troszeczkę niepewni sukcesu…i słusznie…. Jak się później okazuje przeszliśmy obok głównego szczytu (różnica wysokości wynosi zaledwie 13 metrów ). Schodząc obserwujemy dokładnie drogę i stwierdzamy ,że wejście na ten szczyt i tak byłoby niemożliwe ze względu na duże pole śnieżne które musielibyśmy przecinać, nawisy śnieżne na grani, brak sprzętu i doświadczenia Musimy zadowolić się zdobyciem Skolio. Pozostaje ogromny niedosyt …a bogowie jak widać nie byli tak łaskawi jak się wydawało i z nas zadrwili. Jest godz.14 i ruszamy w stronę auta . Pogoda jest wymarzona i okoliczne widoki, w pewnym stopniu rekompensują niepowodzenia.
Tym razem twierdza Zeusa dla ziemskich śmiałków okazała się niedostępna. Około godz. 18 docieramy do parkingu w Prionii i zbieramy się do powrotu do Polski.
W drodze powrotnej przejeżdzamy przez Saloniki (zastanawiam się czy obowiązują tu jakieś przepisy ruchu drogowego bo każdy tu jeździ jak się mu podoba), Skopje (chyba najbrudniejsza stolica jaką widziałem), Belgrad, Budapeszt "by night" (nie widziałem bardziej romantycznych i urzekających miejsc aniżeli w stolicy Węgier, polecam dla wszystkich .
Prawie 4500 km na liczniku wybiło, 2 szczyty zdobyte: Maglić i Skolio, 4 stolice państw europejskich odwiedzone i około 7mmol/l LA w mięśniu czworogłowym uda u każdego uczestnika :)
Oto jak prezentuje się krótka statystyka wyjazd klubu górskiego Olimp podczas przerwy majowej 2006.
Dziękujemy serdecznie władzom uczelni za wsparcie finansowe naszych wojaży. Do zobaczenia na kolejnym wyjeździe Klubu Górskiego Olimp ( zapraszamy wszystkich zapaleńców górskich eskapad a w szczególności nowe twarze :)