Kij w oko
czyli
Olimp jedzie w Stołowe i na Śnieżnik.
Zima, śnieg, mróz... No i góry. To nie mogło pozostać tak samo sobie. Należało gdzieś pojechać, a że wszędzie już byliśmy... pojechaliśmy do Afryki. Tam ciepło, ładnie, słonie chodzą sobie luzem. Mili czarnoskórzy parzą herbatę w kociołkach nad ogniskiem, lwy spożywają antylopki a krokodyle wygrzewają się na słonku...
No dobra, wystarczy tych fantazji. Na Czarny Ląd jeszcze przyjdzie pora! Na razie pojechaliśmy w Góry Stołowe. Ekipę stanowiło 11 najwytrwalszych członków + 2 dochodzących w drugiej części naszej wyprawy (patrz zdjęcia). Raniutko w sobotę (25 lutego) zebraliśmy się pod akademikiem, zapakowaliśmy się do dwóch samochodów i ruszyliśmy na południe. Mówię my choć ja wraz z Mają dołączyłem już na miejscu w Karłowie. Pogoda wspaniała. Nic nie widać... Ale nie zrażamy się, w końcu jesteśmy Klubem Górskim i żadna pogoda nam nie straszna! Szybkie przebranie się przy samochodach (dodatkowe rajty i cieple skarpeciochy to podstawa), kanapeczka do żołądka i ruszamy pod górę około 10-tej. Oczywiście, na początek Szczeliniec Wielki. Spacerkiem zdobywamy schronisko na szczycie (zamknięte w zimie) i robimy rundkę po skalnym labiryncie. Śnieg, lód i skały. Naprawdę bardzo interesująco. Czasami bardzo ślisko, czasami coś tam widać w dolinach. Nosek z pewnością będzie pamiętał Piekiełko, z którego gramolił się chyba z 5 minut. Bidula ślizgał się niemiłosiernie...
Parę fotek i jazda w dół. Też fajna sprawa bo trzymając się barierek rękoma można było jechać na butach niczym zjazdowcy na olimpiadzie. Docieramy do Karłowa i postanawiamy, że Błędne Skały też należy zwiedzić. Wygrywa opcja marszu na piechotkę. W dwie strony około 12 kilometrów. Nic dziwnego, że Buzi wraz z Jackiem decydują się odegrać rolę ekipy wspomagającej i przejechać się nieco autem odpuszczając sobie dalsze chodzenie. Turyści! Za karę Buzi oberwał ode mnie kijem w oko! Ot co!
Z Karłowa udaliśmy się drogą w stronę Ostrej Góry by po kilku kaemach (kilometrach) skręcić w lewo na zielony szlak. Nieco się pogubiliśmy przy manewrze skręcania do lasu więc przejście labiryntu Błędnych odbyło się w dwóch podgrupach niefortunnie rozdzielonych na godzinkę. Na szczęście udało się nam przepchać i przeczołgać przez skały i przy wyjściu spotkać już w pełnym składzie (oprócz turystów-plażowiczów oczywiście). Powrót do Karłowa odbył się czerwonym szlakiem. Pięknie! Czasami mieliśmy nawet okazję by podziwiać widoki kiedy chmury rozwiewały się nad nami. Białe dolinki i Szczeliniec w pełnej krasie. Stąd wydawał się dosyć daleko... Nie wiem jak to się stało ale jakoś tak dziwnie długo nam się wracało. Marsz po starych, głębokich śladach. Krok za krokiem...
Dobrze po 16-stej wracamy do samochodów, pakujemy się do środka i ruszamy do Międzygórza. Plan zakładał bowiem zdobycie Śnieżnika i spania w schronisku pod szczytem. Po małym postoju w Kłodzku gdzie zakupiono płyny energetyczne już po zmroku docieramy do Międzygórza. Samochody zostawiamy na samym końcu miasteczka, zakopujemy je w śniegu, wyciągamy nasze latarki i ponownie maszerujemy. Jak nie trudno się domyślić szlak prowadzi pod górę... dość stromo. Dajemy jednak radę choć łatwo nie jest. Znów szlak się nieco dłuży. Trudy marszu wynagradza nam niebo. Wygląda wspaniale. Jak w Alpach! Gwiazdy, gwiazdy, gwiazdy! PKP!
Docieramy do schroniska gdzie czekają już "Byki z Kłodzka" - Mateusz i Krzyś. Chłopaki przygotowani do pokazu slajdów raczą się sokami owocowymi. Trochę nam zeszło zanim byliśmy gotowi na prezentację. Po dwóch godzinkach udało się w końcu zebrać i obejrzeć fajowe zdjęcia (wiadomo - zjeść i umyć się trzeba). Niestety, jak można było przewidywać, ekipa zmęczona była bardzo i odpadła szybko. W sumie 20 kilometrów w nogach! Nic dziwnego...
Noc minęła nam w miarę spokojnie. Ciekawostki były dwie: Mati uskuteczniający spadanie z piętrowego łóżka (ze 6 razy lądował na podłodze z hukiem) oraz pewien "zmęczony" kolega śpiący na stojąco z głową na górnym łożu. Nie wiem, za karę czy co?...
Rano pobudka, śniadanko, herbatka (wrzątek za 1,5zł) i wyruszamy na szczyt. Szlak wspaniale ubity i widoczny. Pogoda również daje radę. Czasami nawet słonko się pokazuje. My, jak szaleni, przemy pod górę. Diabły jakieś! Tempo jak na jakiś zawodach! Powariowali!
Najwyższy szczyt Kotliny Kłodzkiej zdobywamy około 11. Kilka fotek na ruinach wierzy i lecimy na dół. Pogoda choć niezła to jednak wietrzna dosyć i niezbyt przyjemnie tak stać na otwartej przestrzeni. Szybko wracamy z powrotem do schroniska, zabieramy nasze plecaki i schodzimy w dół. Dosyć niechętnie przyznam wychodziło się z ciepełka...
Drogę w dół uatrakcyjniają nam wspaniałe dupozjazdy. Szlak wyślizgany przez pośladki i buty naszych poprzedników nadawał się do tego sportu doskonale. Jazda na całego! Technika tradycyjna (na siedząco, nikt się nie zdobył na skeleton...), zjazdy indywidualne i grupowe. Dawno tak nie pędziliśmy. Prędkość jest - technika przyjdzie!
Docieramy do naszych samochodzików i ruszamy w dół. Koleiny lodowe na drodze są kolejną atrakcją. Jacek ląduje w zaspie śnieżnej, ja o mały włos nie podzielam jego losu. Dosyć to niebezpieczne...
Po drodze do Wrocławia zatrzymaliśmy się na eksplorację Twierdzy Kłodzkiej i jej labiryntu. W związku z tym, że już tam z Mają byłem nie skusiłem się na te wycieczkę, lecz ci co byli potwierdzają, że fajnie było...
Tak czy siak, w niedzielę wszyscy szczęśliwie do dotarli Wrocławia. I już!
(kij Wam w oko!)
Rudi
|