"Świniobusem na Watzmanna"
Jak zwykle nudziło się nam, a dokładnie ekipie z Kłodzka i mej osobie. No i stwierdzono: trzeba coś "załoić". Termin i miejsce zostało ustalony już w czerwcu i dopasowany do aktualnej kondycji fizycznej ekipy, która raczej młoda nie jest.
Wspólnie stwierdzamy, że przydało by się większe grono na tym wyjeździe, no i że kobieta przynajmniej jedna musi być, bo czemu by nie.
Po licznych moich telefonach, smsach zgrałem bardzo sympatyczną i wesołą gwardie. Aż mi się micha "cieszyła", że taka ekipa jedzie.
A było nas 7 osób:
Mateusz "Mati"- logistyk wyjazdowy, kolega zna się na mapach itp.
Krzychu "Stanley" - kierowca "Świniobusa"
Robert "Mrozu" - twardziel, przyleciał do nas z Londynu.
Grzegorz "Cypis"- specjalista od zabezpieczeń, kolega od GPS'u
Madzia "Kumpel"- wytrwała kobieta, towarzyszka męskiej grupy
Tomek "Hertzu"- zabezpieczenie medyczne
Adam "Buzi"- łowca głów
Plan jest nad wyraz ambitny.
Jak na twardych, wiekowych ludzi przystało.
Ze względu na brak czasu(wszyscy ciężko jesteśmy zapracowani…no może nie wszyscy…) postanawiamy wyjechać w sobotę po południu o godzinie 14:00.
Wiadomo jak było…
Po zakupieniu wysoko kalorycznych napojów i żywności(bo pić i jeść człowiek musi…) pakujemy się w naszego "Świniobusa"(godz. 16:00) i mkniemy do punktu docelowego jakim jest Ramsau-Wimbachbrücke(Alpy Bawarskie). Podróż mija nam bardzo szybko, humory dopisują, dowcipy Cybisa podnoszą atmosferę. W ogóle ekipa jest superaśna!!!
Madzia zmienia swoje położenie w aucie co przystanek. Chyba chce pogodzić całe grono facetów? W końcu jedyna kobieta i 6 panów, a każdy chciał mieć kobietę przy sobie...No i jakoś się dogadaliśmy, kłótni nie było…
Naturalnie nawadniamy się systematycznie sokami, bo ciężki dzień nas czeka. Podróż mija i mija, niektórzy zasypiają, jedni dalej się nawadniają.
Docieramy do punktu docelowego, z którego mamy wystartować(godz. 24:00, wysokość 615m.). Tu szybkie jedzenie, picie mocnych soczków owocowych- by rano szło się miękko. Jedni śpią w namiocie, inni w samochodzie.
Wstajemy o 6 rano…oj ciężko było, ciężko…chyba całej ekipie coś zaszkodziło…O godzinie 7:00 wszyscy spakowani i zwarci wyruszamy w górę w kierunku Watzmann - Hute(1925m.). Szło się ciężko(szlak od razu piął się w górę, w ten sposób szybko robiliśmy wysokość) , ale widoki i pogoda rekompensowała wszystkie bóle. O godzinie około 9:15 docieramy do schroniska. 30min. przerwy i wyruszamy zwartym i ekspresowym tempem w kierunku Watzmanna 2713m. Szlak nie jest trudny, teren przypomina nasze piękne Tatry. Docieramy po drodze na szczyt Hocheck (2651m). Tu po naszych obserwacjach większość turystów kończy swoją przygodę z trekkingiem.
Robimy parę fotek i idziemy dalej. W tym momencie zaczynają się trudności techniczne, jakie można napotkać na naszej polskiej Orlej Perci. Krzychu, Mati i Magda postanawiają ubrać się w sprzęt asekuracyjny.
Reszta stwierdza co stwierdza i idzie dalej.
Trasa nie jest trudna i nie jest tak mocno eksponowana, ale mimo wszystko ubezpieczona stalowymi poręczówkami.
O godzinie 12:00 jako pierwsi na szczycie ("Watzmann 2713m., zdobyty") meldują się- Cypis i Ja- jesteśmy nad chmurami, słonko świeci, jest po prostu fantastycznie. Reszta ekipy dociera po około 20min, robimy zdjęcia, gratulujemy sobie, wymieniamy swoje wrażenia, piszemy smsy i uciekamy w dół do schroniska.
Ekipa dzieli się na dwa zespoły. Po dotarciu do schroniska odpoczywamy i dyskutujemy z Polkami, które również zechciały spenetrować tą część rejonu górskiego. Nie mając za dużo czasu biegiem docieramy na parking. (godz. około 16:30). Powiem tak: nogi same idą, nawet jak człowiek sobie przerwę zrobił. Miałem dosyć, po prostu "pies zdechł". Jak przystało na wyjeździe, nie było by wyjazdu jakby ktoś się nie zgubił. Tomek i Robert postanowili nadrobić trochę trasy i pozwiedzać okoliczne teren. Dotarli pod samochód szczęśliwie, tłumacząc się że chcieli zwiedzić jakieś tam wodospady, jaskinie…
Umyci, najedzeni, upojeni wsiadamy do "Świniobusa"(godz. około 17:30) ruszamy do Polski. Atmosfera w samochodzie jak w pierwszy dzień. Wszyscy szczęśliwie docieramy do Polanicy Zdrój o godzinie około 2 w nocy.
ps. Bardzo gorąco pozdrawiam całą ekipę "Świniobusa"
Na wyjeździe zawiązał się nieformalny klub górski "Old Hard Trapers Club"…
niedługo powstanie strona internetowa.
Relację napisał: Buzi