Glossglocner 3798m
Tak jak co roku zbli¿a³ siê weekend majowy. A jak majowy to i wyjazd siê nale¿y no i tradycjê trzeba spe³niæ.
Tym razem naszym celem sta³ siê najwy¿szy szczyt Austrii: Glossglocner 3798m n.p.m. oraz program turystyczno - krajoznawczy zweryfikowany i ustalony przez resztê uczestników wyjazdu, czyli zastanowimy siê na miejscu co i jak. Do wyjazdu zadeklarowa³o siê 13 osób i 3 samochody. Ekipê stanowi³y- Jacek(kierowca)i jego sk³ad: Marta, Agnieszka, Kozak i Tomek, Grabek(kierowca), Moris, Asia oraz Gosia, Mati(kierowca), Adam"Buzi", Magda i Asia. Tak jak zawsze, do ostatniego dnia nikt nie wiedzia³ kto z kim jedzie itd. Czyli nic siê nie zmieni³o. Termin wyjazdu to 29 kwietnia. Dwa auta wyje¿d¿aj± rano a nasze auto(ekipa Matiego) planowo ma wyjechaæ o 15. I tym razem kto¶ musia³ siê spó¼niæ, tym razem pad³o na mnie. Z Krosnowic wyjechali¶my o oko³o 16:20. Zapakowani i zadowoleni, ¿e w koñcu jedziemy pêdzimy w kierunku przej¶cia granicznego.
Tankujemy samochód do pe³na i Mati nasz kierowca dochodzi do wniosku, ¿e co¶ mu nie pasuje, co¶ jest nie tak.
Faktycznie mia³ ch³opina racjê. Po prostu tak zwyczajnie pomyli³ sobie przej¶cia graniczne. ¦miechu by³o co niemiara, skorygowano plan trasy i pojechano dalej. Naszym miejscem spotkania z reszt± ekipy by³a miejscowo¶æ Kals a przy nim schronisko Lucknerhaus na wysoko¶ci 1920m.
Do celu dojechali¶my oko³o 5 rano. Oczywi¶cie gubi±c siê po drodze. Cz³owiek nie mo¿e siê nawet kimn±æ, bo jak za¶nie to od razu kierowca bez fachowego pilota jest jak auto bez kierownicy. Nawet GPS zawiód³. Korzystaj±c z okazji poszed³em na stronê.
Nagle zauwa¿y³em nadje¿d¿aj±c± policjê, mówi±c no ³adnie kolejne koszta. Na szczê¶cie okaza³o siê, ¿e policja austriacka jest bardzo uczynna i wyt³umaczy³a jak dostaæ siê na odpowiedni± drogê, nawet nas eskortowa³a przez pewien czas. Bêd±c ju¿ na miejscu przespali¶my siê trochê rano w samochodzie czekaj±c na resztê ekipy, która naturalnie nie wiedzia³a sk±d wyruszamy(wybra³a sobie inne miejsce startu, oko³o 70km od naszego i w dodatku chyba chcieli bardziej ambitniejsz± drog± podej¶æ na szczyt). Po moim smsie ekipa dotar³a do nas oko³o 8 rano. Pogoda jaka nas przywita³a by³a, jakby to Rudi powiedzia³: "w pytê". Spakowani ruszamy oko³o 10:30 szlakiem w kierunku schroniska Lukcnerhütte 2240 m.
Warunki doskona³e do trekingu, tylko te wory jakie¶ na plecach ciê¿kie jak cholera. Dalej spokojnym spacerowym krokiem dochodzimy do schroniska Stüdlhütte 2800 m. Jest godzina oko³o 13:30.
Schronisko na poziome hotelu piêciogwiazdkowego, a dla tych, których nie staæ na nocleg stoi równie piêkny winterroom. Schronisko tak nam siê spodoba³o, ¿e leniuchowali¶my do godziny 16. Jedni jedli, drudzy dyskutowali o strategii wej¶cia, a ja zdecydowa³em siê na niezapomnian± kimkê w uroczych alpejskich okoliczno¶ciach. Spa³o siê bajecznie, ale niestety trzeba by³o siê zwijaæ. Ekipa w dobrych humorach pod±¿y³a w kierunku schroniska Erzherzog-Johann-Hütte 3450 m. Ze schroniska do¶æ ³agodnym wej¶ciem dochodzimy do lodowca Ködnitz Kees, spotykaj±c innych Polaków po drodze i tym samym dowiaduj±c siê co i jak piszczy w trawie.
Po licznych dyskusjach postanawiamy wej¶æ troszkê wy¿ej na oko³o 3000m i za³o¿yæ bazê. Czyli generalnie co¶ zje¶æ i siê wyspaæ, by nastêpnego dnia ju¿ na lekko zaatakowaæ szczyt.
Nastêpnego dnia pobudka o 5:00 i wyj¶cie o godzinie 6 rano. Wyszli¶my o 7. Ca³a ekipa oprócz Asi(postanowi³a zostaæ i przypilnowaæ naszego obozu). Trasa do schroniska bieg³a bardzo bezpiecznym lodowcem, dlatego te¿ po przemy¶leniu sprawy nie wi±zali¶my siê linami. Po trawersowaniu lodowca, weszli¶my na grañ skaln±, która w najniebezpieczniejszych miejscach zosta³a ubezpieczona viaferatami. Po oko³o 2 godzinach jeste¶my w schronisku na wysoko¶ci 3450m. W zimie schronisko zamkniête, w razie czego mo¿na "przekiblowaæ" w tzw. "winteramie". Kolejny krok to stworzenie dwóch zespo³ów. Pytanie tylko kto z kim idzie? Lin mieli¶my dwie. Jedn± d³ugo 55 metrow± i drug± zaledwie 30 metrow±. Dyskusje w grupie i przede wszystkim obawy mo¿na by³o zauwa¿yæ. Prawdê mówi±c ekipa do do¶wiadczonych nie nale¿a³a( tylko parê osób co¶ tam kuma³a i by³a obyta z takimi warunkami). Po dyskusjach i braku zdecydowania zosta³em wci¶niêty w zespó³ pierwszy czyli: Kozak, Marta i Gosia, drugim zespo³em opiekowa³ siê Mati, w sk³adzie: Asia, Magda, Jacek, Wojtek, Micha³, Tomek i Aga. Zespó³ pierwszy szybko siê powi±za³ i pogna³ do góry, p³askim polem lodowcowym. Generalnie zespo³y sz³y ca³kiem osobno. Po stosunkowo krótkim marszu znajdujemy siê pod ¿lebem o nachyleniu oko³o 35-40 stopni. Droga mocno zalodzona, ale stwierdzam, ¿e wpinanie siê w linê nie mia³o najmniejszego sensu. ¯lebem doszli¶my na grañ. Grani± skaln± w rakach i dalej uwi±zani lin± do¶æ mozolnie pniemy siê w górê. Nale¿y zaznaczyæ, ¿e wej¶cie na "Gloka" znane jest z t³oku i zatorów. W trakcie przej¶cia nie ma za bardzo gdzie siê wymijaæ, droga jest tak w±ska, ¿e jedynie mo¿na spa¶æ samemu lub przez "specjalistów od wspinaczki i przestrzegania zasad bezpieczeñstwa". Ujmê tak- " tragi komedia" i g³upota ludzka nie zna granic. Stoj±c tak i czekaj±c a¿ zrobi siê miejsce do zaatakowania ostatniego newralgicznego miejsca w formie "siod³a", przy okazji k³ócimy siê z jakimi¶ W³ochami i Czechami, którzy kombinuj± jak koñ pod górê. Zej¶cie jest ubezpieczone lataj±c± stalow± lin±. Koñcówka to ju¿ prawie pionowe podej¶cie oko³o 15 metrów i dalej do¶æ lekkie podej¶cie na szczyt. ¦ci±gam raki, reszta nadal wêdruje w rakach.
Jako pierwszy szybko prowadzê bezpieczn± dla mnie drog±, jak siê okaza³o osobom maj±ce raki na nogach niezbyt mój wariant pasowa³. Marta wchodz±ca druga lekko polecia³a na dó³, ale zosta³a wyhamowana przeze mnie. O godzinie 11:00 stajemy na "Glocku". Ca³a czwórka szczê¶liwa i zadowolona ogl±da i podziwia piêkne widoki robi±c fotki. Cykam pami±tkowe zdjêcia, ja robiê sobie parê zdjêæ z "Adasiem". Na szczycie jeste¶my oko³o 15 min i postanawiamy schodziæ na dó³. Po drodze spotykamy nasz drugi zespó³, który dzielnie pokonuje ostatnie podej¶cie. Ju¿ na szczycie proponujê Kozakowi zrobiæ 15 metrowy zjazd w najbardziej niebezpiecznym momencie zej¶cia, gdzie wed³ug mnie mo¿na by³oby po prostu zlecieæ na dó³, zabieraj±c swoich towarzyszy niedoli ze sob± w przepa¶æ. Spity by³y, wiêc zrobili¶my to co zaproponowa³em, co nieco uatrakcyjni³o przej¶cie. Po efektownym zje¼dzie i przej¶ciu siod³a wlaz³em na grañ i wspólnie z Jackiem, który zrezygnowa³ z dalszego podej¶cia(tu wygra³ zdrowy rozs±dek), ogl±dali¶my komediê na ¿ywo, a by³o na co patrzeæ- pl±tanina "kabli", wydzieranie siê ludzi, techniki podchodzenia, których jeszcze nie widzia³em. Tu ca³a moja ekipa posiedzia³a sobie jakie¶ 30min- po prostu nie da³o siê jak ruszyæ, liny siê pl±taj±, ludzie przechodz± niemal nad g³ow±. Po licznych niecenzuralnych tekstach postanawiamy i¶æ na tzw. "hama". Id±c pierwszy postanawiam zmieniæ drogê na bardziej "hard". Warunki zmieni³y siê ju¿ diametralnie, zmro¿ony ¶nieg zamieni³ siê w mokr± brejê, na której mo¿na by³o natychmiast wywin±æ or³a. Spokojnie idê w dó³ mocno skoncentrowany, pozostali zapewne te¿. Po drodze widzê jak mnie omija lekko wyluzowany kole¶, który "ni z gruchy ni z pietruchy" wywija owego or³a lec±c obok mnie w dó³ na innych ludzi. Zd±¿y³em tylko krzykn±æ, a ten ³ajza tylko lecia³ na innych. Na szczêcie jaki¶ ludzik zareagowa³ na mój sygna³ i go¶cia zwin± rêk±. W wolnym tempie doszli¶my do pocz±tku ¿lebu. Tu równie¿ wyluzowanych ludzików nie brakuje. Najpierw jeden postanawia skróciæ sobie drogê, albo po prostu polecia³ w dó³, hamuj±c rêkoma bo czekana u niego nie widzia³em. Do¶æ zabawnie to wygl±da³o, bo niestety g³upota ludzka zawsze mnie bawi³a i bawiæ bêdzie. Kolejna przygoda to kolejny "luzak", który leci na Martê, ale na szczê¶cie nic siê nie sta³o. Ten sam luzak id±c dalej potyka siê i zrzuca na ludzi potê¿ny kamieñ. No có¿ lekko "pot³uczonych" ludzi na trasie nie brakowa³o. Schodz±c do bezpiecznego miejsca pozbywamy siê liny i w szybkim tempie jeste¶my pod schroniskiem Erzherzog-Johann-Hütte. Dalej idziemy grani± w dó³, na lodowcu wyczyniam tzw. "dupo zjazdy" i oko³o 14 jeste¶my w bazie. Na miejscu czeka na nas Asia, która przywita³a nas z u¶miechem i wod±, któr± topi³a specjalnie dla zmêczonych i spragnionych ( tu podziêkowania dla kole¿anki).
Zadowoleni z sukcesu gratulujê reszcie mojej ekipie, bo zawsze wychodzê z za³o¿enia, ¿e zdobyty szczyt jest tylko w tedy kiedy bezpiecznie zszed³em na dó³.
Jemy, wymieniamy swoje spostrze¿enia i wra¿enia po odbytej wspinaczce i nagle s³yszymy w tle helikopter. Wnioskujemy wspólnie, ¿e tam na górze sta³o siê nieszczê¶cie. Kontaktujê siê z Matim przez radio by ustaliæ czy wszystko u nich w porz±dku. Okazuje siê, ¿e jeden "alpinista" polecia³ ze ¿lebu w dó³ i ³amie sobie nogi( tu za³±cznik z akcji ratunkowej napisa³ Mati). Po krótkich przemy¶leniach postanawiamy z³o¿yæ swoje "tobo³ki" posk³adaæ namiot i udaæ siê do pobliskiego schroniska. O oko³o 17 do³±cza reszta ekipy i udajemy siê na dó³ do samochodów. O oko³o 19:30 meldujê siê na parkingu( reszta ekipy pogna³a nie czekaj±c na mnie, a ja spokojnie rozkoszowa³em siê piêknem otaczaj±cych mnie gór).
Na parkingu korzystamy z Matim z toalety w formie lodowatej rzeki, reszta ekipy korzysta z toalety w schronisku.
Tego samego dnia postanawiamy przejechaæ jeszcze jakie¶ 200km w stronê Wenecji. W nocy znajdujemy dogodne miejsce do spania i ca³a ekipa zasypia w namiotach, no mo¿e tylko Jacek w swoim samochodzie. Rano Mati wszystkich zadziwia, przynosi ca³ej ekipie po ¶wie¿ej bu³eczce( dziêkujemy!!!).
Tym razem naszym celem jest nadmorskie miasteczko Caorle( sprawdzony teren- 2 lata temu z Jackiem byli¶my w nim opalaj±c siê i zjadaj±c pyszn± pizzê). Pla¿a piêkna, s³oneczko grzeje no i woda cieplutka. Na piasku pe³na zas³u¿ona sielanka, lej± siê soczki, w ogóle jest jak na wakacjach. Nastêpnym punktem wycieczki jest zjedzenie tej s³awetnej pizzy.
O oko³o 15 postanawiamy pojechaæ do Wenecji. Na miejscu jeste¶my o oko³o 17. Parkujemy na przedmiejskim parkingu( 3 euro za godzinê). Dziwnym trafem ja z Matim gubimy siê na parkingu z reszta ekipy i postanawiamy i¶æ sami w kierunku centrum z my¶l±, ¿e spotkamy siê gdzie¶ tam. Wszyscy chcieli¶my p³yn±æ "ich siejsz±" komunikacj± czyli drog± wodn±. Plany zmienili¶my natychmiast patrz±c na ceny tego luksusu i postanawiamy pochodziæ na tzw. "nogach". Miasta opisywaæ nie bêdê, bo po prostu piêkne jest. O oko³o 22 wyje¿d¿amy z parkingu(biedniejsi o 12 euro). Po pewnej chwili okazuje siê, ¿e nasze auto musi zmieniæ plan podró¿y( w planach by³o San Marino), gdy¿ jedna osoba postanawia jednak wróciæ do Polski nieco pó¼niej. Po ustaleniach postanawiamy znale¼æ sobie jaki¶ dogodny nocleg. Szukali¶my go tak oko³o 2 godziny. A¿ wreszcie znale¼li¶my piêkne urocze miejsce na przedmie¶ciach Fusiny.
Cos zjadamy, gadamy o pierdo³ach i z Matim zamykamy dzieñ.
Przed zamkniêciem samochodów Mati wzi±³ ze sob± aparat by poogl±daæ i posegregowaæ zdjêcia. Na pytanie czy biorê swój aparat stwierdzi³em, ¿e nie i poszli¶my spaæ. Tak sobie ¶pimy smacznie (ja dwa razy wychodzi³em na stronê) i jak zwykle Mati wstaje pierwszy. Po pewnym czasie Mati budzi jak zwykle mnie i oznajmia, ¿e dwa samochody s± otwarte. Ja odpar³em, ¿eby nie robi³ sobie jaj i z niedowierzaniem wyszed³em z namiotu i faktycznie auta by³y otwarte. Powiem krótko: najzwyczajniej okradli ekipê Olimpu. Straty by³y du¿e i nie bêdê siê rozpisywa³ na ten temat. Najgorsze by³o to, ¿e nasza kole¿anka Asia straci³a dos³ownie wszystkie dokumenty. I nasta³ wielki problem. Telefony, dyskusje, przypuszczenia. Lekko podenerwowani spakowali¶my siê do aut i pojechali¶my na najbli¿szy posterunek policji. W tym momencie chyle czo³a dla Matiego, który wspaniale wykorzysta³ swoje znajomo¶ci we W³oszech(w koñcu kolega nie raz pracowa³ na tych terenach i swoich ludzi ma). Dzwoni uporczywie do kolegi, który robi³ nam za t³umacza. Tym samym zostali¶my skierowani do najbli¿szej policji. Tu pogadali¶my sobie z uprzejmym panem, który da³ nam mapkê i skierowa³ nas do tzw. "karabinierów". Idziemy sobie z map± jak by¶my uczestniczyli w jakim¶ biegu patrolowy zaliczaj±c punkty kontrolne. Zaliczamy punkt kontrolny. Mi³y pan oznajmia nam, ¿e tu tego nie za³atwiamy i na mapie pokazuje nam kolejny punkt do zaliczenia. Tym razem zapewnia nas, ¿e tam to za³atwimy. Udajemy siê do kolejnego punktu kontrolnego. Mi³y policjant wys³uchuje naszych opowie¶ci(nasz t³umacz zadzia³a³) i bardzo sprawnie i z ¿yczliwo¶ci± wypisuje ¶wistek papieru(zg³oszenie kradzie¿y), który mia³o u³atwiæ wyrobienie duplikatu paszportu w polskim konsulacie. Bieg patrolowy zosta³ ukoñczony i udali¶my siê do samochodów, gdzie czeka³a na nas reszta ekipy popijaj±c ma³e co nie co. Nastêpnym etapem naszego wyjazdu by³ przystanek nad J. Garda - tu piknik, grill, piwko, dyskusje i k±piele pod prysznicem i nie tylko czyli zabawa na ca³ego- ¶piewy, tañce i hulañce na firmowym samochodzie. Nastêpnego dnia pojechali¶my w stronê przepiêknego jeziorka - Lago di Towel Dolomity grupa Brenta.
I to by³ ostatni punkt naszej wyprawy. Oko³o 2 w nocy przyjechali¶my do Krosnowic, a o 4:30 by³em ju¿ we Wroc³awiu.
Adam
p.s. Dziêkujê wszystkim za mi³o spêdzony czas i od razu mówiê pisz±c to co napisa³em nie mia³em weny twórczej. Po prostu z³ama³o mi siê pióro.
A to kawa³ek relacji Matiego
Druga grupa uderzeniowa.
Z przyczyn technicznych na szczyt wchodzili¶my w dwie grupy, wiêc zamieszczam taki aneks do tekstu Buziego, w którym opiszê wej¶cie naszego zespo³u.
Podzia³ dokona³ siê przy schronisku Erzherzog-Johan hutte 3454 m.n.p.m, które jest najwy¿szym schroniskiem w Alpach austriackich.
Posiadali¶my dwie ró¿nej d³ugo¶ci liny, wiêc i ró¿nej ilo¶ci osób powsta³y ekipy. Nasza liczy³a osiem, ¿±dnych przygody zapaleñców. Spiêli¶my siê lin±, bo od tego w³a¶nie momentu powi±zanie lin± jest powiedzmy zalecane. Ale wracaj±c- w grupie jak± mia³em zaszczyt poprowadziæ, znalaz³y i znale¼li siê: Aga, Magda, Asia, Jacek, Micha³, Wojtek, Tomek (nie zestawi³em alfabetycznie, bo przecie¿ leniwy zbyt jestem ;) ).
Zacznijmy jednak nasz± wspinaczkê. Pocz±tek trasy od schroniska nie sprawia problemu wiêc idzie siê nam ca³kiem sprawnie. Jedynymi przeszkodami s± chmury, lekki opad ¶niegu oraz zaznaczaj±ce siê k³opoty wydolno¶ciowe. Przecie¿ to ju¿ ponad 3500 m., wiêc robi to wra¿enie na naszych organizmach. Pniemy siê dalej. Po jakim¶ czasie pogoda sprawia nam prezent, s³oñce przebija siê przez chmury o¶wietlaj±c ca³± okolicê, te szczyty i wszechobecny lodowiec… po prostu piêknie. Idziemy dalej lodowcem, droga wyra¼nie zwiêksza swoje nachylenie wpadaj±c w stromy ¿leb. Ten odcinek jest chyba najbardziej stromym podej¶ciem po ¶niegu, co wymaga wiêkszej ostro¿no¶ci. Przed po³udniem pod³o¿e jest jeszcze zmro¿one, wiêc w rakach i z asekuracj± wychodzi siê ca³kiem ³atwo ale kiedy rozmoknie stanie siê do¶æ nieprzewidywalne. W³a¶nie w tym miejscu rozegra siê pewien dramat, do tego jednak jeszcze wrócê.
Po wdrapaniu siê na górê, stajemy na w³a¶ciwej grani, która doprowadzi nas na szczyt.
Pocz±tek jest do¶æ stromy i prowadzi stromymi kamiennymi p³ytami, jednak có¿ to dla naszej wspania³ej ósemki. Ostro przemy do przodu. Gdy osi±gamy wysoko¶æ rzêdu 3700 m grañ siê nieco wyp³aszcza jednak staje siê coraz wê¿sza i z du¿± ilo¶ci± "powietrza" na bokach.
Zbli¿amy siê do najbardziej znanego i niebezpiecznego odcinka, siode³ka przed ostatecznym wierzcho³kiem.
Szkoda, ¿e w tym miejscu nasza grupa zmniejsza siê do 7 osób, Oczywi¶cie nic dramatycznego siê nie zdarzy³o ale jeden z wê¿yka podejmuje decyzjê o zakoñczeniu swojej przygody na tym etapie. Jak mówi± ludzie gór " niewa¿ne zdobyæ, wa¿ne zdobywaæ" , przyjdzie czas na poprawkê. Czas nagli, idziemy dalej. Przy przechodzeniu siod³a sprawiamy "wra¿enie" dobrej asekuracji, jednak ten element musimy powa¿nie poprawiæ.
Teraz ju¿ tylko stromo na szczyt, widaæ wierzcho³ek zwieñczony charakterystycznym krzy¿em. Mamy go, Grossglockner 3798m. podda³ siê.
Na szczycie robimy parê czy raczej parêdziesi±t zdjêæ. Wywo³ujemy przez krótkofalówkê Asiê, która musia³a zostaæ w "bazie" na lodowcu (3100 m. nasza noclegownia) i robimy jej zdjêcie ze szczytu. Niewiele widaæ ale mocny obiektyw robi swoje. Zdjêcia pojedyncze, grupowe, ka¿dy bêdzie mia³ pami±tkê, przecie¿ dla wielu to najwy¿sza dot±d góra. Jest super, pogoda doskona³a, a widoki jak przysta³o na wysokie góry.
Czas ruszaæ jednak w dó³. Ruch na grani gêstnieje jak na nadmorskim deptaku, nie rokuje to dobrze. Dochodzimy ponownie do newralgicznego siod³a i tam spêdzamy oko³o godziny podwieszeni do ¶ciany. Czekamy, a¿ uda siê wcisn±æ i przej¶æ dalej. Trzeba przyznaæ, ¿e brak jest uprzejmo¶ci na tej grani, przej¶cie trzeba "wywalczyæ", nikt nikogo nie wpu¶ci (to tak jak jazda autem po polskich drogach wszystko na chama).
Wreszcie siê udaje, pokonujemy grañ i dochodzimy do feralnego ¿lebu.
Kiedy czekamy na swoj± kolej ubieraj±c raki, widzimy, jak grupa naszych pobratymców koñczy zjazd na linie w dó³ ¿lebu.
Ostatni ³yk wody, raki zapiête, w rêku czekan - ruszamy.
My wybrali¶my zej¶cie spiêci asekuracyjnie lin±. Ledwie zaczynamy zej¶cie, a w dole widzimy ju¿ jakie¶ zamieszanie. To jeden uczestnik poprzedzaj±cej nas grupy mia³ wypadek. Prawdopodobnie podczas schodzenia wypu¶ci³ linê i stoczy³ siê w g³±b ¿lebu.
Ze wstêpnych szacunków wynika, ¿e ma z³aman± nogê i ogólne obra¿enia. Musimy zmieniæ nieco nasz± drogê, tak ¿eby nie zrzucaæ na niego kamieni. Komplikuje to nieco schodzenie i wprowadza nerwowo¶æ. Jednak jeste¶my dru¿yn± i dajemy radê. Schodz±c w dó³ s³yszymy jêki le¿±cego, czeka na wezwan± pomoc.
Ciekawy jestem ile trwa³oby dotarcie do poszkodowanego w naszych Tatrach, bo tam po oko³o 10 minutach od wezwania zjawi³ siê ¶mig³owiec. Najpierw zawis³ nad nami i dokona³ analizy zdarzenia. Nie by³o miejsca do l±dowania, wiêc ratownik opu¶ci³ siê do rannego po linie.
Taki helikopter robi niez³e zamieszanie w powietrzu, a bêd±c w jego blisko¶ci odczuli¶my to na w³asnej skórze. Wiatr, lec±ce kamienie, okruchy lodu i roznoszony wszelaki sprzêt, wszystko na nas, a my kurczowo przyci¶niêci do ziemi.
Na mnie te¿ popêdzi³y z góry dwa plecaki, przed którymi ratowa³em siê ucieczk±.
Ranny turysta zosta³ podpiêty do liny i ruszy³ w swoj± drogê powrotn±. Lec±c w dó³ doliny ko³ysa³ siê pod ¶mig³owcem.
Chyba by³a to dla nas lekcja, ¿e w górach zawsze trzeba mieæ siê na baczno¶ci.
To wydarzenie jeszcze bardziej opó¼ni³o nasz powrót do " bazy 1". Przecie¿ poni¿ej ju¿ czeka druga ekipa, która id±c wcze¶niej nie znalaz³a siê wewn±trz akcji ratunkowej.
Wiêc teraz ju¿ szybko w dó³ do przodu, najpierw schronisko, potem skalny odcinek trawersuj±c grañ i ponownie lodowiec. Tym razem to ju¿ przyjemna koñcówka, stosujemy nowatorski system "dupozjazdów" i ju¿ jeste¶my na dole. Docieramy do naszych namiotów. Wita nas delegacja i przekazuje upragnion± wodê, wielkie dziêki za to !
To taki krótki-d³ugi opis wdrapywania siê naszej ósemki na Grossglocknera, przecie¿ trzeba to jako¶ doceniæ. Dziêkujê za wspólne zdobycie kolejnej góry, do Korony Europy.
Poszala³em z tym aneksem ;) ale resztê ju¿ ponownie zostawiam Buziemu, choæ o pó¼niejszych wydarzeniach, czyli w±tku kryminalnym, te¿ by³oby co napisaæ.
Mati ;)