punkt po punkcie.
Każdy z nich usytuowany jest na jakimś szczycie górze górce pagórku co oznacza że do każdego musimy harpaganic najpierw z górki a później pod górkę z górki pod górkę i tak do...
Zdobywamy po kolei Krzyżną Górę, Sokolik Duży, Janowickie Skały, Zamek Bolczów, Skalny Most, Piec. Tutaj znów 2 zadania specjalne. Najpierw zjazd na linie.
Jest ciemno, drobny śnieżek prószy, nie widzę za wiele, ale w połowie zjazdu zauważam gdzieś daleko ziemi...cholera wysoko...nie przejmuję się tym jednak i zjeżdżam dalej. Biegnę już do następnego zadania które jest prawie obok.
W końcu i tak czekam na Kamila i Tomka.
Dobiegamy razem i znów czekanie.
Jakaś ekipa akurat wykonuje zadanie. - co za cioty myślę tylko w duchu... ślamazarzą się aż głowa boli. Już po czwartym pkt wiedzieliśmy że stoimy kiepsko z czasem . Tomek troche odstaje, musimy na niego czekać co jakiś czas.
Co mnie zastanawia i dziwi... nie czuje w ogóle zmęczenia, mimo tego iż tyle czasu idziemy akurat teraz czuje ze mam takiego powera że aż sam nie dowierzam... może to adrenalina może silą woli nie wiem.. nie chce mi się ani spać ani jeść po prostu gonie przed siebie co sil w nogach. Trochę dokucza mi tylko niekiedy ból w kolanach to jednym to drugim...szczególnie przy zejściach...ale tak bolało zawsze wiec olewam to zaciskam zęby gdy mocniej boli i dalej. W końcu ekipa kończy zadanie i schodzi.
Tutaj była poręczówka z liny. Musieliśmy założyć uprzęże z 2 lonżami i pobawić w małe via ferraty . Dochodzę do miejsca gdzie mam wykonać zadanie. Facet na mnie krzyczy, że przypinam się jedna lonżą i że na przepinkach nie mam asekuracji...mam gdzieś jego uwagi bo chce jak najszybciej wykonać to zadanie. A polega ono na przejściu po dwóch głazach zawieszonych kilkadziesiąt metrów nad ziemią między dwoma skałami, przybicie karty i powrót. Dochodzę do dziurkacza ,denerwuję się bo mam problemy z przebiciem go , w końcu się udaje, wracam. facet mówi ze tylko jeden koleś zrobił to prędzej...ale gdy było widno...
Uciekam, facet znów krzyczy, kolej chłopaków. W trakcie zejścia wyczerpuje mi się bateria w czołówce. Schodzę całkowicie po ciemku . Ale jazda. Na szczęście wziąłem zapasową od Irka tylko że ona leży w plecaku przy ognisku i muszę tam najpierw dotrzeć.
Znajduję. Po chwili docierają Tomek z Kamilem. Zostało nam nieco ponad godzinę i jeszcze 2 pkt . Biegniemy co sil w nogach . Po 200 metrach coś nie pasuje spoglądam na mapę
Eee!!! Chłopaki!!!!!
Wołam, zła droga, wracamy, biegniemy. Przedostatni pkt to tzw Fajka jaskinia. Najpierw czekamy na Tomka aż dotrze.
Kami bierze jego kartę i suniemy pod górę szukając pkt. Szukamy tej jaskini i nic. Rozdzielamy się nic to nie daje. Włażę w końcu na te skały... co się okazuje...to nie żadna jaskinia . pkt po prostu ot jest sobie stoi na górze.
Wołam Kamila, on nie może znaleźć wejścia
denerwuje się Tomek też już jest. Szybko przybijamy. Stajemy patrzymy na zegarek . Jest 5:17 , mamy jeszcze 43 min na zdobycie ostatniego pkt. ponoć najgorszego ( niektóre ekipy szukały go po 3 h, dużo się tam wycofało ponoć).
Kamil spogląda na mnie- no to co?? po jabłkach???" Odpowiadam: że nie mieliśmy walczyć do końca to walczmy, a nóż widelec się uda. Szanse były... nie mówię zerowe ale marne.
Gonimy wiec zeskakuję ze skały gonimy do ścieżki. Ciężko jest mi opisać co właściwie dzieje się w tym momencie...
Kto widział touching the void ten pewnie zrozumie. W jednym momencie padam na śnieg powalony niesamowitym bólem przeszywającym moje ciało. Niech to diabli myślę tylko nie teraz, tylko nie teraz...wstaję powoli, próbuję iść...niestety ból się nasila, znów padam...dotykam kolana...boli przy dotyku ciężko mi zgiąć nogę, już nie wstaję...Kolano nie wytrzymało.
Nie wiem co się stało...naderwane więzadło, blokada rzepki. Leżę i zwijam się z bólu...najpierw złość później złość na końcu złość...
Jestem zły jest mi smutno zatrzymałem chłopaków...wiem że mnie nie zostawią...a mieli jeszcze szanse
mieli ja dałem ciała, ja nawaliłem. Siedzimy, wszyscy już wiemy że to koniec. Głowy spuszczone, miny smutne.
Okropne uczucie...wszystko padło w jednej sekundzie w gruzach. Kamil usztywnia mi kolano przy pomocy kijków trekkingowych i bandaży. Wstaję jakoś idę, przez resztę drogi niewiele mówimy. Zapatrzeni w śnieg wracamy do schroniska.
W między czasie dzwonię do szefa ekipy ratunkowej z prośbą o transport do Kowar...tak też się dzieje Chłopaki muszą jeszcze tę drogę pokonać na rowerach. Przebiegliśmy i przejechaliśmy w sumie ponad 150 km czyli tyle ile w założeniu miała cała trasa, zajęło nam to ponad 31 h...do mety zabrakło jednego etapu rowerowego...kilku pkt kontrolnych.
Dziękuję naszej uczelni AWF Wrocław za wsparcie finansowe.
Dzieki niej mogłem Ja i Irek, przeżyć to co przeżyłem i zapamiętać to do końca życia.
Dziękuje wszystkim, którzy użyczyli mi sprzętu wszelakiego rodzaju...
Bebikowi, Adaśkowi, Buziemu, Maćkowi Kabale, Aneczce, Karoli i jeżeli o kimś zapomniałem to bardzo przepraszam i jemu też ślicznie dziękuję.